Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W pożarze spłonął rodzinny zakład pana Henryka. Musi zacząć żyć od nowa. Można jednak pomóc!

Olga Krzyżyk
Olga Krzyżyk
Całkowicie spalił się zakład rodzinny pana Henryka
Całkowicie spalił się zakład rodzinny pana Henryka Olga Krzyżyk
Ogromny pożar całkowicie zniszczył rodzinny zakład pracy 78-letniego Henryka Lebochy z Siemianowic Śląskich. Od prawie 50 lat pan Henryk prowadził zakład szklarski, a od niedawna także produkował opakowania kartonowe. W zakładzie pracował też jego syn oraz wnuk i czterech pracowników. Teraz mężczyźni zostali bez niczego. Spaliły się maszyny, drobny sprzęt, a nawet dach magazynu. Osmolona ziemia, gruzowisko i spalona konstrukcja. Tylko tyle zostało z dawnego zakładu rodzinnego. Niestety w pożarze zginęło też ponad 100 gołębi. Pan Henryk jest znanym i utytułowanym hodowcą gołębi. Teraz Henryk Leboch i jego rodzina musi zacząć wszystko od nowa. Można jednak mu pomóc. Potrzebne są pieniądze lub sprzęt.

Tato, palimy się! Pożar pochłonął cały rodzinny zakład pracy

Łomot do drzwi i krzyk "Tato, palimy się!". Te dźwięki obudziły, 2 kwietnia, 78-letniego Henryka Lebocha z Siemianowic Śląskich. Oszołomiony mężczyzna zerwał się z łóżka i podbiegł do syna. Gdy wyjrzał przez okno zobaczył, że płonie ich zakład rodzinny, który stał obok domu. Płomienie objęły ok. 2,5 tys. metrów kwadratowych powierzchni. Zapalił się zakład, a także magazyn oraz część gołębników. Pan Henryk jest bowiem znanym i utytułowanym hodowcą gołębi.

- To był jeden wielki płomień. Nie zdołałem nawet zadzwonić na straż. Byłem w szoku. Na szczęście ktoś inny zadzwonił na numer alarmowy. Przyjechali strażacy i rozpoczęła się akcja. Trzeba było wezwać dodatkowe jednostki z innych miast. Gdy już udało się ugasić pożar wszystko było osmolone. Nic nie ocalało. Spłonął cały zakład. Wszystkie maszyny i narzędzia. To co jest, to i tak nie działa. To miejsce wygląda, jakby tu spadła bomba - mówi ze smutkiem Henryk Leboch, właściciel rodzinnego zakładu przy ul. Bańgowskiej 9 w Siemianowicach Śląskich (Przełajka).

Henryk Leboch od ponad 40 lat prowadzi rodzinny zakład szklarski. Działalność rozpoczął 15 lipca 1970 roku i związana ona jest z obróbką szkła płaskiego, produkcją wyrobów szklanych oraz szkłem wielowarstwowym. Ostatnimi czasy nie był jednak w stanie utrzymać się tylko z działalności zakładu szklarskiego, więc zaczął także produkować opakowania kartonowe. Pan Henryk musiał wziąć kredyt na zakup maszyny za 180 tys. zł. Nowa maszyna została uruchomiona na próbę, a w nocy wybuchł pożar. Jest całkowicie zniszczona.

W zakładzie pracuje też syn oraz wnuk pana Henryka. Zatrudnionych jest także czterech pracowników. Po pożarze zakładu pan Henryk chciał ogłosić upadłość firmy. Okazało się, że nie może tego zrobić, choćby ze względu na koszty, na które go obecnie nie stać. Teraz musi zacząć wszystko od nowa.

- Trzeba zacząć wszystko od nowa. Prawnik poradził mi bym dalej pracował. Nie mamy jednak sprzętu i pomieszczenia. Kupiłem dwie piły do cięcia kartonów. Pracujemy na dworze, ale nie możemy za dużo zrobić. Potrzebny jest dach. Wcześniej mieliśmy stabilny namiot magazynowy. Plandeka jednak całkowicie się spaliła i zostało jedynie konstrukcja stalowa. Zakład szklarski jest nieczynny. Do pracy ze szkłem potrzebne są maszyny, stoły, narzędzia. Wszystko jest zniszczone. Straciłem moje źródło dochodu - mówi Henryk Leboch, rzemieślnik z Siemianowic Śląskich.

Maszyny zostały zniszczone przez ogień, nie ostał się nawet jeden śrubokręt. Co więcej, z powodu pożaru, uległ zniszczeniu dom sąsiada. Z powodu ciepła zniszczone zostały wszystkie okna, zewnętrzna elewacja budynku czy rynna. W tej chwili pan Henryk został bez sprzętu, z ogromnym pogorzeliskiem przy domu oraz wydatkami, na które nie był przygotowany m.in. remontem budynku sąsiada. Niestety, żadna z maszyn nie była ubezpieczona.

W pożarze zginęło ponad 100 gołębi. Hodowla tych ptaków to wielka pasja pana Henryka

Henryk Leboch to znany hodowca gołębi, który należy do siemianowickiego oddziału Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych. W domu ma bardzo dużo pucharów i medali. Puchary są na całej długości szerokiej na cały pokój meblościanki, a także na kominku oraz na półkach w przedpokoju. W swojej kolekcji pan Henryk miał 140 gołębi. Pożar jednak objął część gołębników. Ptaki zginęły w ogniu. Inne odeszły kilka dni później ze względu na zatrucie tlenkiem węgla. Zostało jedynie 39 gołębi.

- Trzy lata temu zmarła moja żona Halina. Wtedy chciałem zrezygnować z hodowli gołębi, ale koledzy przekonali mnie, bym tego nie robił. Moja żona również była członkiem siemianowickiego oddziału Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych i zdobywała puchary. Nie za bardzo lubiła hodowlę gołębi, ale rozumiała moją pasję i cieszyła się ze zwycięstw. Teraz zostały mi jedynie 39 gołębi - smutno kręci głową pan Henryk.

Na co dzień wspiera go syn oraz wnuk. Pracownicy, mimo tej całej sytuacji, nie zostawili pana Henryka i przychodzą pracować. Na początku musieli usunąć całe gruzowisko. Sprzedali na złom też spalone maszyny i inne stalowe części. Pan Henryk wyliczył straty spowodowane pożarem na ok. 900 tys. złotych.

Pomoc dla Henryka Lebochy: zbiórka na portalu i potrzebny podstawowy sprzęt

Kolega wnuka pana Henryka zorganizował zbiórkę pieniędzy na portalu zrzutka.pl "Pomoc dla Pana Henryka, poszkodowanego w wyniku potężnego pożaru rodzinnego zakładu". Chce pomóc zaprzyjaźnionej rodzinie. O panu Henryku mówi, że to jeden z ostatnich rzemieślników z "krwi i kości" w okolicy.

- Celem zbiórki jest zebranie takiej ilości środków, żeby pan Henryk mógł pokryć choć część zobowiązań powstałych w skutek owego pożaru. Z całą resztą poradzi sobie sam, wszak mimo wieku krzepy i energii mu nie brakuje - wyjaśnia w opisie zbiórki Piotr Strzelczyk.

Panu Henrykowi i jego rodzinie można pomóc wpłacając pieniądze na stronie portalu zrzutka.pl. Wystarczy kliknąć TUTAJ i wpłacić wybraną kwotę pieniędzy. To jednak nie jest jedyny sposób, w jaki można pomóc rodzinie z Siemianowic Śląskich.

Pan Henryk prosi o pomoc w wyposażeniu. Potrzebuje bowiem sprzętu do pracy. Dzięki temu będzie mógł pracować i powoli stanąć na nogi.

- Byłbym wdzięczny, jeżeli ktoś jest w stanie podarować nam lub tanio sprzedać krawędziarkę (szlifierkę) do szkła. To jest podstawa w naszej pracy. Uratowałaby nas także maszyna do produkcji kartonów. To drogi sprzęt, na który nas niestety teraz nie stać. Może ktoś ma stare urządzenia, chociaż do remontu, które będziemy mogli wykorzystać - mówi Henryk Leboch, który wierzy w to, że może zacząć wszystko od nowa.

- Mamy wiele innych potrzeb. Brakuje nam nawet podstawowych narzędzi, ale to kupimy. Gorzej jest ze sprzętem i maszynami. Potrzebny byłby też namiot lub jakaś plandeka na konstrukcję stalową, by móc pracować pod dachem. Dach kompletnie się spalił, podczas pożaru - dodaje pan Henryk.

POLECAMY PAŃSTWA UWADZE:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na siemianowiceslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto