Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Siemianowice Śląskie: Poza strażnikami nikt nie pomógł ratować życie. Jesteśmy obywatelscy?

Paweł Szałankiewicz
Kadr z kamery monitoringu - strażnicy miejscy ratują życie mężczyzny, "widownia" tylko się gapi
Kadr z kamery monitoringu - strażnicy miejscy ratują życie mężczyzny, "widownia" tylko się gapi arc. monitoring miejski
Straż Miejska uczy, pomaga, ratuje. Sprawdziło się. To dla nas wielka satysfakcja - tak bohaterski czyn swoich podwładnych, starszych strażników Pawła Jaworskiego i Henryka Zielińskiego, skomentował Piotr Saternus, komendant siemianowickich strażników.

Dla nich ubiegłotygodniowy patrol miał być taki, jak co dnia. I pewnie byłby, gdyby nie zdarzenie z ulicy Świerczewskiego. Na przystanku autobusowym tłumek ludzi. Między nimi mężczyzna, który właśnie przeszedł zawał. - Pewnie pijany - myśli każdy z nich. Nikt nie reaguje oprócz starszej kobiety. W tym czasie obok przystanku przejeżdża patrol Straży Miejskiej. W samochodzie siedzą Jaworski i Zieliński. Widząc leżącego mężczyznę zatrzymują się, by sprawdzić czy wszystko w porządku. - Widać było, że coś musi być nie tak, ale nikt inny nie reagował. Pewnie myśleli, że był pijany. Dla nas to jednak było bez różnicy - relacjonuje Zieliński.

Strażnicy najpierw sprawdzili tętno mężczyzny, a kiedy okazało się, że nie ma pulsu, natychmiast przystąpili do reanimacji. Jedyną reakcją ludzi na podjęte przez strażników działania były zaciekawione spojrzenia lub ostentacyjne odwrócenie się do całego zdarzenia plecami. - W pewnym sensie można ich zachowanie potępiać, ale z drugiej strony człowiek jest tylko człowiekiem i ma własne poczucie obowiązku wobec bliźniego - broni biernych obserwatorów tego zdarzenia Jaworski.

Prawo nie pozostawia wątpliwości - obowiązkiem każdego obywatela jest udzielenie drugiej osobie pierwszej pomocy. - Z doświadczenia wiem, że ludzie nie reagują na osoby leżące na chodniku myśląc, że są pijane. Społeczeństwo przyjęło już taką postawę - skomentował po całym zdarzeniu Jaworski.

W czasie reanimacji przyjechała karetka Zespołu Ratownictwa Medycznego, która przejęła dalsze czynności. Po kilku chwilach mężczyznę włożono do karetki i zawieziono na oddział kardiologiczny Górnośląskiego Centrum Medycznego w Katowicach-Ochojcu. Mężczyzna żyje. - Nie czujemy się jednak bohaterami.

Wypełniliśmy tylko nasz obowiązek, w końcu ratowanie ludzkiego życia należy też do naszych zadań - podkreślają strażnicy.

Strażnicy z miejsca zyskali uznanie w oczach społeczeństwa i prezydenta, który osobiście pogratulował bohaterskiego czynu i zapewnił, że przyzna im nagrodę. Pieniężną, bo takie zachowanie należy nagradzać, brak reakcji natomiast piętnować.


Zrzucamy odpowiedzialność na innych - Rozmawiamy z dr Teresą Sikorą, psycholog z Uniwersytetu Śląskiego

Na przystanku bez życia leży mężczyzna, nikt z otoczenia mu nie pomaga. Dopiero po interwencji strażników miejskich, którzy go reanimują, sytuacja zostaje opanowana. Z czego wynika bierna postawa ludzi i brak reakcji?

To jest sytuacja, która bezpośrednio odnosi się do klasycznych badań amerykańskich naukowców, które mówią o rozproszeniu odpowiedzialności. Zawsze dzieje się tak, że każdy z tych przechodniów myśli sobie, że ktoś inny może udzielić pomocy. Społecznie nie czujemy się odpowiedzialni za pomoc innym. Przyczyną jest psychiczna trudność w doświadczaniu takich sytuacji. Dzisiaj mamy rzadko bezpośrednio do czynienia z chorobą czy śmiercią, przez co nie wiemy, jak się wtedy zachować. Nie wiemy, jak pomóc, ani czy w ogóle należy to robić. Często w takich sytuacjach mamy też obawę, że nie jesteśmy kompetentni, by nieść komuś pomoc. To sprawia, że wolimy nic nie robić tłumacząc się, że jeśli zareaguję, to jeszcze mogę komuś zaszkodzić. Często zdarza się jednak, że ktoś nie dość, że się wyłamie, to jeszcze poprosi nas o to, abyśmy pomogli. Wtedy czujemy się personalnie wskazani do pomocy.

Nie jest też tak, że nie reagujemy, bo myślimy, że na ziemi leży nietrzeźwy?

To jest właśnie najczęstsze myślenie - obronne. Przenosimy wtedy odpowiedzialność na leżącego myśląc sobie, że sam sobie jest temu winien, albo, że to pijak, więc nic mu się nie stanie. W ten sposób znajdujemy powód, by nie brać na siebie odpowiedzialności za pomoc drugiej osobie. Jest jeszcze jedna rzecz - w ten sposób zabezpieczamy się na przyszłość i wmawiamy sobie, że jak nie będę pił to mi się to nigdy nie przydarzy. To zwalnia nas z kosztów, jakie może ponieść nasza psychika w przyszłości.

A co ze strachem? Wiele osób boi się najzwyczajniej udzielać pomocy innym, nie umie tego robić. Czy ten lęk to naturalny odruch obronny?

Tak, ale taki lęk był w nas zawsze, bo w nasze życie od zawsze wpisana jest choroba czy śmierć. Jednak coraz bardziej zwalniamy się z chęci udzielania innym pomocy i cedujemy ją na barki instytucji, które są za to odpowiedzialne. Dziś uważamy, że to nie nasza sprawa. Instytucjonalizujemy obowiązek ratowania życia uważając, że to należy do zadań szpitali, strażaków czy innych instytucji ratujących życie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na siemianowiceslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto