Noc z poniedziałku na wtorek. O godzinie 21 pod urzędem miasta w Michałkowicach wyczekuje grupka 8-10 osób. Noc jest ciepła, bezwietrzna, jednak niektórzy ludzie siedzą już opatuleni w koce zwróceni w stronę drzwi wejściowych do urzędu. Wisi na nich kartka z listą adresów mieszkań, do których we wtorek o 8 rano odbiorą klucze. Są to mieszkania z tzw. odrzutu, czyli takie, których w normalnym rozdziale nie zgodzili się przyjąć inni mieszkańcy Siemianowic. I są do remontu, kapitalnego.
Sonii Kuszyk to nie przeraża. Nie przerażałoby ją nawet, gdyby była zima, temperatury minusowe, a koszty remontu mieszkania z "odrzutu" większe, niż przypuszczała.
- Bo też w inny sposób mieszkania nie dostanę. Na liście oczekujących jestem w dziesiątej setce oczekujących, to 9-10 lat czekania. Gdybym nawet czekała to i tak dostanę mieszkanie do generalnego remontu, więc po co tracić czas? - wyjaśnia spokojnie.
O koczujących pod urzędem miasta za mieszkaniem po raz pierwszy zrobiło się głośno miesiąc temu. Cały kraj obiegła informacja o determinacji siemianowiczan zdolnych do tego, by spać pod magistratem, byleby tylko dostać mieszkanie. Należy dodać, że są to mieszkania w fatalnym stanie, których remont średnio wynosi około 30 tysięcy złotych.
- Jesteśmy młodym małżeństwem. Mamy dziecko, a gnieździmy się w wynajmowanej kawalerce - mówi Izabella Wroniszewska. Jej mąż, Piotr, dodaje: - To jest takie wkładanie pieniędzy w nic, i na krótką metę. Dlatego liczymy się z kosztami.
Na liście w urzędzie są w dziewiątej setce. Przez rok mają szansę przybliżyć się do pierwszego miejsca o ok. 100 miejsc i to przy naprawdę dużym szczęściu. Pod urząd zabrali ze sobą napoje, jedzenie, koce i termos z kawą. W poniedziałek byli pod urzędem już o 14 wraz z kilkunastoma innymi mieszkańcami. Utworzona została wtedy lista kolejkowa. Po to, aby nie powtarzać scenariusza sprzed miesiąca i nie nocować pod urzędem.
- Ale z jakiej racji miałby ktoś nam pilnować miejsca? - zastanawia się Piotr ściskając w ręce kubek z kawą. - Dlatego miejsce trzeba utrzymać, siedzieć tutaj i pilnować, bo gdybyśmy tu teraz nie byli, tylko przyszli rano, to moglibyśmy już je stracić - dodaje.
A walka o mieszkania jest zacięta. I nie chodzi tu o to, że ktoś dostanie mieszkanie w lepszym stanie, bo takich w rozdziale nie ma. Chodzi o lokalizację, jak najlepszą, najkorzystniejszą. Sonii Kuszyk marzyło się mieszkanie na Hutniczej, Wroniszewskim również, ale wzięliby i mieszkanie przy Karola Miarki. Dlatego siedzą przez całą noc. Nawet gdyby padało, nie opuściliby posterunku, bo widzą w tym swoją szansę na pójście na swoje. - Bo jak ktoś nie ma gdzie mieszkać, albo ciśnie się w jednym mieszkaniu z mężem, dziećmi i rodzicami, to jest to dla niego jakiś sposób, aby mieć coś swojego - mówi Sonia.
Wszyscy, których spotkałem pod magistratem podkreślają, że nie jest wstydem przyjść, usiąść, poczekać do rana, poświęcić kilkanaście godzin swojego życia. Gdyby mieli inną możliwość, skorzystaliby z niej. Poza tym siedzą tam ze świadomością, że przynajmniej robią coś, by poprawić swój byt. Nie czekają, aż ktoś im coś da, tylko sami wyciągają po to ręce.
Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?